Rodzice nigdy nie mieli dla mnie
czasu.
Najwyraźniej burmistrz dwudziestotysięcznego
miasteczka nie obchodziło nic po za swoim ogromnym gabinetem.
Przesiadywał w nim zawsze do godzin nocnych,wypełniając bardzo
'istotne' papiery. Kto by się tego spodziewał?
Nie pamiętam kiedy ostatnio zjadł ze mną normalną
kolacje. Ale był dla mnie dobry. Nigdy nie opuścił ani jednego
występu chóru,w którym niestety byłam głównym głosem. Zawsze
wspierał mnie w realizacji moich marzeń. Często powtarzał,że
przypominam mu babcie.Sama nie wiedziała dlaczego. Nie byłam do
niej w ogóle podobna.
Starał się.I to miało dla mnie największe
znaczenie.
Narzekałam dosłownie na wszystkich. Z wyjątkiem
taty. Juan Fernadez może nie był idealnym ojcem ale nigdy nie
potrafiłam go nienawidzić. Może dlatego,że byłam do niego zbyt
podobna?
Za to moja mama... Czasami zastanawiałam się
czy w ogóle wie,że kiedyś urodziła małą istotę,która niestety
ale urosła.
Jej stałym zajęciem było picie. Robiła to z taką
pasją! Często bywałam przekonana,że to nie nałóg ale zwykłe
hobby. Nie była dla mnie prawdziwą matką. Właściwie nigdy
dla niej nie istniałam.
Odkąd skończyłam siedem lat przy każdej
sposobności prosiłam aby rodzice się rozwiedli. To było moje
jedyne marzenie. Całkowicie do spełnienia. Wydawało się to wtedy
takie proste. Z resztą wciąż jest takie według mnie.
Nie było to jednak moją samolubną pobudką.
Chciałam tego dla taty. Zasługiwał na kogoś znacznie lepszego niż
kobieta,która praktycznie nie trzeźwieje. Jej przebywanie w tym
samym domu budziła we mnie odrazę. Ale nic nie mogłam na to
poradzić. Wszystko zależało od mojego ojca.
Kiedy przejrzał na oczy było za późno. Matka
zmarła na niewydolność wątroby. Pijaństwo w końcu ją dopadło.
Miałam wtedy dwanaście lat,pomimo
tego cieszyłam się,że jej już z nami nie ma. To złe,ale
prawdziwe. A ja nie lubię kłamać. Zdecydowanie bardziej wole ranić
prawdą niż uspokajać kłamstwem.
Nie uroniłam po niej ani jednej
łzy,ale szczerze byłam z tego dumna. Do dziś jestem.
Dla tak paskudnej matki mogę być
tylko okropną córką.
Zawsze kochałam samotność.
Była moim najlepszym,i w sumie jedynym
przyjacielem. Towarzyszyła mi od wczesnego dzieciństwa,w każdym
aspekcie życia.
Jedyną osobą,która mnie rozumiała byłam
ja.
Męczenie się z poznawaniem ludzi zdecydowanie nie
było moim priorytetem. Zdecydowanie bardziej interesowała mnie sala
muzyczna w odległych kątach szkoły. Jedyne miejsce,które nikogo
nie obchodziło. Było to równie piękne co straszne. Nastolatki w
moim liceum nie doceniali czegoś takiego jak sztuka. Dlatego
to miejsce było dla mnie idealne.
Przez moje niezwykłe niebieskie oczy z dość
małymi,czarnymi nalotami byłam uznawana za czarownice. Nie zależało
mi na wyprowadzaniu tych ograniczonych ludzi z błędy. Szczerze?
Nigdy mi to nie przeszkadzało. Byłam jak samotny wilki. Od zawsze i
na zawsze.
Wolałam być unikana. Choć jako córka
burmistrza,który nie był zmieniany od piętnastu lat,miałam z tym
delikatny problem.Wszyscy byli dla mnie przesadnie mili. Co
było,dosyć irytujące zważając na krążące o mnie plotki.
Było one dla mnie po prostu śmieszne.
Opowieści o czarownicach od zawsze były dla mnie nie dorzeczne;
Wyssane z palca. Ale czego można się spodziewać bo pokoleniu fanek
wampirów,wilkołaków. I Bóg wie co jeszcze!
Uśmiech był stałą częścią mojego
stroju. Zero kolczyków i tatuaży. Wspaniałe ubrania. Idealna
wymowa. Świetne oceny. Prace społeczne. Chór. Do tego zawsze,bez
zająknięcia musiałam być miła.
Perfekcyjna córka. Byłam nią. Dla taty cały czas
jestem.
Rola panienki 'cud,miód i malina' nie byłą
szczególnie trudna. Z czasem się do niej przywiązałam. Może
nawet...się zmieniłam? Ale było mi dobrze. I naprawdę nie
chciałam tego zmieniać.
Nie dość,że pogodziłam się ze swoim
losem to na dodatek byłam szczęśliwa.Z ręką na sercu wiem,że
podobało mi się nudne życie. Bez zmartwtień, bez wyznań. Tylko
ja i muzyka.
Marzyłam aby trwało to już wiecznie...
Dopóki on się nie pojawił. Czarujący
biały uśmiech. Idealnie czarne włosy. Był niewiele wyższy ode
mnie.
Miał swój styl,co wyróżniało go od reszty
pajaców ze szkoły. W jego ubraniach przeważały kolory. Zawsze
dopasowane spodnie i równie jaskrawa bluzka. Ale jego znakiem
rozpoznawczym zdecydowanie były słuchawki. Każdego koloru i każdej
firmy,dostępnej na rynku.
Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie mojego
księcia z bajki ale nie żałowałam. On był idealny. Stworzony
specjalnie dla mnie.
Poznaliśmy się zupełnie przez przypadek. O ile
tak można nazwać nowego ucznia w Twojej klasie.
W środku semestru dołączył do nas jakiś
chłopak. Nie zwróciłam nawet uwagi na jego imię. Jednak z
entuzjazmu żeńskiej części klasy wywnioskowałam,że musi być
przystojny. A przynajmniej był lepszą partia od szkolnych
"kasanowa". Miałam to jednak w głębokim poważaniu.
Tata był w trakcie organizowania ważnego balu
charytatywnego. W głowie miałam tylko sposób wykręcenia się od
tej piekielnie nudnej imprezy. W głębi duszy czułam jednakże,że
nie mam szans od wymigania się od obowiązków.
Pamiętam,że tego dnia westchnęłam ciężko i
wszyscy w zielonym pomieszczeniu zwrócili na mnie uwagę. Jakby
wiedzieli o czym myślę. Przestraszyłam się i wtedy po raz
pierwszy pochwyciłam jego spojrzenie.
Wszystko wydało mi się inne.
Byliśmy małżeństwem przez trzy lat.
Pewnie mielibyśmy za sobą dłuższy staż ale jak nie chciałam się
spieszyć. Według mnie nie byłam idealnym materiałem na żonę.
Ale Maxi nalegał. A ja... wciąż byłam pewna obaw. Kompletnie nie
wiedziałam co mam zrobić. Nie wierzyłam w szczęśliwe zakończenie
ale on mnie przekonał.
Niestety tym razem to ja miałam racje.
Najgorszą rzeczą jaka może nam się
przydarzyć w życiu nie jest śmierć. To strata najbliżej naszemu
sercu osoby. Kogoś,kto daje nam siłę wstać rano z łóżka,ze
szczęściem wymalowanym na twarzy; Wspiera nas w najtrudniejszych
momentach; Sprawia,że świat jest lepszy,przeszkody mniejsze; A ty
masz siłę oddychać.
Po prostu jest. Całą duszą i całym
ciałem.
Ale kiedy nie możesz już poczuć Jego
silnych ramion,otulających Twoje zimne ciało; Posłuchać jego
melodyjnego głosu śpiewającego Ci serenadę o miłości.
Nic już nie ma znaczenia
Żyjesz a właściwie istniejesz w egzystencjalnej pustce,czekając
aż ktoś okaże się na tyle dobry i skończy Twoje męki. Tylko
dlatego aby być z Nim.
-Natalia!-usłyszałam krzyk Violetty. Domyśliłam
się,że wraz z nią przyszła odwiedzić mnie Lu. Nie rozumiałam po
co Maxi dał swoim siostrą kluczę do naszego mieszkania. Miałabym
święty spokój. Mogłabym go w spokoju opłakiwać. Dzwonić do
niego na pocztę głosową tylko żeby posłuchać jego melodyjnego
głosu.
Chciałam zostać sama. Zupełnie sama. Bez mojego
męża nic nie było tak jak powinno.
-Wiemy,że tu jesteś!-tym razem zawołała Lu. Nie
odzywałam się,dziewczyny mogły się trochę pomęczyć. Były
moimi jedynymi przyjaciółkami. Uwielbiałam je całym sercem.
Jednak w tej chwili jedyną osobą,która mogła mnie pocieszyć była
zdecydowanie zbyt daleko abym mogła wtulić się w jego silne
ramiona.
-Tutaj się schowałaś,małpo!-Viola wpadła do
sypialni. Starałam się uśmiechnąć lecz na marne. Jedynym
pocieszeniem była bezpośredniość szatynki. Po mimo tego samego
zamieszania wciąż pozostała sobą-uroczą arogantką z nutką
słodyczy. Ludmi była identyczna. Oczywiście pod względem
charakteru. Na zewnątrz różniły się diametralnie. Gdybym nie
znała ich tyle czasu nigdy nie powiedziałabym,że są spokrewnione.
Cała trójka nie była do siebie
podobna. Ludmiła była długonogą blondynką-najstarsza z 'miotu'.
Maxi jako 'ten drugi' był odwrotnością starszej siostry-niski
brunet z uroczymi dołeczkami. Najmłodszą z rodzeństwa była
Violetta. Wzrostem równała się z moim mężem,miała tylko
jaśniejsze włosy.
-Jak długo masz jeszcze zamiar siedzieć w
łóżku?-szatynka usiadła obok mnie.-Minęły trzy miesiące.-nie
patrzyłam na nią. To było za trudne.-Maxi chciałby...
-Chciałby abyś ruszyła swoje wielkie dupsko z
łóżka,z którego nie schodzisz się od jego śmierci.-jak zawsze
pomocna Lu weszła do sypialni i zajęła miejsce po drugiej stronie.
-To był mój mąż.-odezwałam się cicho,po
dłuższej chwili.-A wasz brat. Dacie mi go opłakiwać po
swojemu?-spytałam,zanosząc się płaczem.
-Naty,to był nasz brat wiemy co...-blondynka chyba
starała się mnie udobruchać. Na marne.
-Nie!-krzyknęłam i natychmiast zeskoczyłam z
łóżka. Musiało wyglądać to dosyć komicznie,zaważywszy na
twarzach śmiech dziewczyn.-Co wy wiecie o małżeństwie?!-wybuchłam.
Po raz pierwszy od trzech miesięcy podniosłam głos.-Ty Violetta!
Byłaś z tym słynnym Leonem w liceum przed przeprowadzką
,prawda?-przytaknęła ruchem głowy.- Twój najdłuższy związek
trwał rok na dodatek z tym kretynem Tomasem! A teraz? Masz
okazjonalne schacki z Verdasem,spędzasz z nim dwie godziny dziennie
w łóżku,ale podobno tak go kochasz! A ty Ludmiła?! Jesteś po
dwóch rozwodach z Federico i znowu do siebie wracacie! Nie macie
pojęcia czym jest szczęśliwe małżeństwo!-rozpłakałam się. Po
raz kolejny to wróciło. Smutek stawał się nie do zniesienia. Nie
znikał z czasem. Miałam wrażenie,że tylko się pogłębia.
Upadłam na drewnianą podłogę. Nie chciałam się
podnosić. Dalsza walka była bezsensowna. Straciłam wszystko co
było dla mnie ważne.
-Już czas.-spojrzałam dziwnie na Viole. Wiem,że
nie powinnam tego mówić ,ale jej twarz wcale nie robiła się
czerwona ze złości. Wyrażała smutek. Nic więcej.-Maxi napisał
do ciebie list. I powiedział Nam...-zadrżał jej głos.
-Że mamy dać Ci go kiedy uznamy to za
stosowne.-dokończyła za nią Lu.
-Co?-wychlipałam. Milczały. Do swoich słabych rąk
dostałam biały skrawek papieru.
To było pismo Maxiego. Wszędzie bym jej poznała.
Droga Natalio!
Nie uważasz,że to chore? Ja nie
żyje. A Ty? Czytasz list napisany przez Twojego zmarłego na
raka,męża. Świat jest piękny prawda,kochanie? Wiem,że teraz tego
nie zauważasz. Tęsknisz za mną. Rozumiem. Uwierz mi,że
gdziekolwiek jestem jest tu bez Ciebie pusto. Ale proszę Cię nie
pozwól aby to,że nie mogę Cię dotknąć ,pocałować stanęło Ci
na drodze do szczęścia. Wiesz,że zawsze jestem. Zawsze byłem i
zawsze będę. To w Twoim sercu jest moje miejsce. Nic i nikt tego
nie zmieni.
Proszę Ci ukochana,weź się w garść dla
mnie. A przede wszystkim dla tej wspaniałej istoty,która jest w
Tobie. Jestem naprawdę szczęśliwy z tego powodu. Żałuję
tylko,że nie zobaczę jego pierwszych korków,ledwie wypowiedzianych
słówek. Proszę opowiedz mu kiedyś bajkę jakim dziwakiem był
jego tata. Naucz śpiewać tak pięknie jak robił to mój
Anioł,którym byłaś Ty. Jeżeli będzie chciał zachęć go nauki
tańca. Czuje,że będzie w tym świetny. A przede wszystkim mów mu
często,że go kocham,dobrze?
Jesteś najjaśniejszą gwiazdą,wykorzystaj
to.Najpiękniejszą kobietą na świecie. Żyj,bądź szczęśliwa.
Kiedyś na pewno się spotkamy. Gwarantuje Ci to.
Będziesz wspaniałą mamą. Wiem to. Wybacz mi,że
taki krótki. Dobrze wiesz,że nie jestem dobry w pisaniu.
Na zawsze Twój,Maxi ♥
P.S. Kocham Cię
Uśmiechnęłam się. Po raz pierwszy od jego
śmierci, kąciki moich ust powędrowały do góry.
-Dziewczyny muszę Wam coś powiedzieć.-wystarczyło
jedno spojrzenie. Wiedziałam,że nie zostawią mnie samą. Nie
teraz. Nie w takiej chwili.Kochałam je i zrobiłabym dla nich
wszystko.-Jestem w czwartym miesiącu ciąży-widziałam szok na ich
twarzach. Zdawałam sobie sprawy z tego co przed chwilą
powiedziałam,-Maxi wiedział. To jego dzieci.-po zarumienionych
policzkach Violetty spłynęła jedna łza.
-Zostanę ciocią!-wrzasnęła rzucając mi się na
szyje. Ludmiła po chwili dołączyła do uścisku. Od teraz wszystko
musi być dobrze. Będę silna. Dla niego.
Maxi zmienił mnie.
Kochałam swoją samotność. On mi ją zabrał. Ale
w zamian dał mi coś cenniejszego. Swoją miłość,która będzie
ze mną już zawsze. Dzięki niemu już nigdy nie będę sama,nie
potrafiłabym.
~♣~
Co ja mam mówić? Boska <3 Masz talent...i tyle ;P
Tak, tak. Nie. Berry to nie leń. Po prostu zepsuł się internet... Ola... Jutro ♥
Postaram się coś nabazgrać... Dodam pewnie jutro takie krótkie... : ) Bo muszę!
Więc ja idę "spać"... ;***
Widzimy się w następnym ;D
A tu macie mojego tumblr' a :
KLIK
spamować.. co tam sobie chcecie ;3
P.S. Nie wiem co mam zrobić, żeby linki do blogów dziewczyn działały :// Kolejny crash bloggera?
P.P.S. Dziękuje za ponad 16.000 wyświetleń! Jesteście kochani ☺ ♥