poniedziałek, 23 grudnia 2013

One Shot~ "Mocny klej..."

***

Mogłoby się wydawać, że człowiek nigdy nie zazna pełni szczęścia. Teoretycznie nigdy nie można być szczęśliwym. Zawsze znajdzie się jakieś „ale”. Możliwe, że kiedyś wydawało Ci się, że właśnie to wspaniałe uczucie przepełnia Twoje ciało. Ale tylko tak Ci się wydawało. Jeśli jednak byłbyś najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi, musiałbyś nazywać się León Verdas...

***

Cisza. Nic. Pustka. Chociaż jednak nie. Na ulicach gwarno. Coś. To coś co każdy nosi w sercu; nazywane jest miłością. Ale czym jest nieodwzajemniona miłość? Jest uczuciem beznadziejnym, tanim, tandetnym, z drugiej strony mocnym kopniakiem w cztery litery...
Motywacją. Motywacją do dalszego życia. Jednak nie każdy odbiera ją w ten sposób...

***

Dziś jest dzień. Zdanie głupie, proste. Ale to jest dzień. Ten dzień. Ten dzień, w którym może się wydarzyć coś niezwykłego. Jak zarazem coś co dzieje się tyle razy na świecie, w każdej sekundzie twojego życia. W każdej sekundzie są wypowiadane pewne dwa słowa. Słowa, które mają skutki nieodwracalne. Dobre czy złe, tego nie wiadomo.

***

Te słowa padły z ust Violetty Castillo i Leóna Verdasa. Dziewczyny, która wypowiedziała je w dzień ponury, chłopaka który wypowiedział je z radością.
Słowa te zaowocowały pewien związek. Być może domyślasz się co powiedziała brunetka do Leóna Verdasa. Być może po tych słowach całowali się długo. Tego nie wiadomo. Wiem tylko iż byli w sobie zakochani od dłuższego czasu. To właśnie dzięki nieodwzajemnionej miłości poznali się, zakochali się w sobie.

-Kocham cię – powiedział brunet.
-Ja też – odpowiedziała mu.

Dziś jest Wigilia Bożego Narodzenia. To dziś mija dziewięć miesięcy odkąd León zaznał prawdziwej miłości. To właśnie ten dzień Verdas zapamięta do końca swojego życia.

***

*Violetta*
W naszym domu właśnie trwają przygotowywania do Wigilii. Leóś piecze pierniki, a raczej próbuje piec. W kuchni pełno mąki. Ale nie León „król” kuchni nie poprosi o pomoc.

-Nie pomogłabyś upiec mi pierniczków? - spytał.
-Tobie zawsze – powiedziałam całując go.

Połączyliśmy składniki w całość. Ugnietliśmy ciasto, oczywiście nie odbyło się bez namiętnych pocałunków ze strony Leóna. Posprzątaliśmy, włożyliśmy blaszkę wraz z ciastem do piekarnika. Poszłam na górę w celu wybrania sukienki. Zdążyłam tylko otworzyć szafę, na dole dało się słyszeć głośny huk!

-León! Coś ty znowu spieprzył?!
-Ekhm... Ja?
-Nie, kurde! Święty Alojzy!
-No to co mnie obwiniasz?
-León gadaj co się stało!
-Piekarnik wybuchł... - lepiej nie wiedzieć co się potem działo. Generalnie León dostał serię uderzeń poduszką. Potem zaczęłam mu nawijać jaki to Diego jest przystojny i w ogóle. Co oczywiście jest kłamstwem. Stwierdziłam, że mu wystarczy, bo od samego imienia „Diego” robi mi się niedobrze. León podczas mojego dialogu przekomarzał się ze mną.



 Weszłam do naszej sypialni. Sprawdziłam czy, aby na pewno prezent dla ukochanego jest gotowy. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Pobiegłam do drzwi. Zwijałam się ze śmiechu.
Oto co zobaczyłam:
Maxi był przebrany za pomocnika Mikołaja, tak i jak Marco miał na sobie zielone rajstopy. Nie zabrakło oczywiście świętego Mikołaja, którym był Federico. Zawołałam do Leóna:

-Kochanie! Chodź zobacz kto przyszedł! Też mogłeś się przebra... - ktoś zakrył mi usta dłonią.
-Też mogłem się przebrać? Chyba sprawię ci okulary. Odwróć się – zobaczyłam Leósia w rajstopach, zielonej czapce z pomponem i słodkim kubraczku. Dziewczyny pokładały się ze śmiechu, ja zresztą też. Wpuściliśmy gości do środka. Za oknem błysnęła pierwsza gwiazdka. Zasiedliśmy do stołu, przedtem każdy położył prezent pod choinką. Śpiewaliśmy kolędy, jedliśmy. Niestety zabrakło pierniczków.



*León*
Przy stole są wszyscy nasi przyjaciele, nie ma tylko Andresa. Naty siedzi koło Maxi' ego, Fran obok Marco, Federico koło Lu, a ja koło mojej Violetty. Nadszedł czas na wręczanie prezentów. Mikołaj Fede usiadł na krześle. Lu pierwsza otrzymała prezent. Na karteczce widniał napis: Od Federico.
W małym pudełeczku znajdował się naszyjnik z diamentem. Rzuciła mu się na szyję ze szczęścia.
Następny prezent był dla Marco od Fran. Dostał ciepły sweter. O dziwo się ucieszył. Ubrał go na siebie. W końcu pod choinką zostały tylko dwie paczuszki- moja i Vilu. Ukochana podeszła do Mikołaja i wyszeptała mu coś na ucho. Ten wziął najpierw prezent ode mnie dla Violi. Podał dziewczynie. Nie wiedziałem jak zareaguje. Bałem się.

-Tak! Wyjdę za ciebie! - krzyknęła uradowana, kamień spadł mi z serca. Ona rzuciła mi się na szyję ze łzami szczęścia.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę! - wszyscy obściskali nas, po czym Fede znów usiadł na fotel.
Podał mi prezent od Violetty, pociągnąłem za wstążkę, by go rozpakować. Pudełko było zapakowane we wzorzysty papier. Co to może być? Otworzyłem je. Na dnie znajdowała się karteczka.

-Szukaj w sypialni – przeczytałem.

Wszyscy poszli za mną. Tylko Violetta została. Nacisnąłem na klamkę. Drzwi uchyliły się. Ale czego ja mam szukać? Spojrzałem na łóżko. Jest! Kolejna kartka! Treść głosiła, że mam szukać w łazience. Nasza wesoła gromadka poczłapała za mną. W wannie znalazłem kolejny skrawek papieru.

-Osoba, którą kochasz ma Ci coś dopowiedzenia – razem z przyjaciółmi weszliśmy do salonu.

Ona siedziała. Patrzyła się w moje oczy. Te oczy nie mogą kłamać. Spytałem o co chodzi.

-Teraz słuchaj uważnie. Za osiem miesięcy nic nie będzie takie samo.
-Co się stało? - płakała, chyba były to łzy szczęścia.
-León... Za osiem miesięcy będziesz ojcem – zamurowało mnie. Nie spodziewałem się tego -León, jeśli tego nie zaakceptujesz zrozumiem. Możesz odejść. Poradzę sobie.
-Violetta. Nawet nie wiesz jak się cieszę! Nigdzie nie idę. Pamiętaj, będę przy tobie, zawsze – podkreśliłem ostatnie słowo – Kocham Cię. Tak jak nikogo innego. Jesteś moim życiem. A dziecko, które przyjdzie na świat będzie częścią mnie i ciebie. Pamiętaj. To będzie nasz syn albo córka.
-Ale... Ja się boję... Boję. Tak jak nigdy przedtem. Co jeśli sobie nie poradzimy?

Podniosłem jej podbródek, popatrzyłem prosto w oczy, pocałowałem. Inaczej niż zwykle. Ona była roztrzęsiona. Złapałem jej delikatne, zimne ręce. Pod wpływem mojego dotyku stały się ciepłe. Wtuliła się we mnie. Jej oddech był nie spokojny, lecz po chwili zaczęła równo oddychać.



Przyjaciele byli brawa. Rzucili się na nas. Wszyscy się przytuliliśmy. W tym momencie stałem się najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Nic nie zdoła zabić tego szczęścia, które przed chwilą zrodziło się w moim ciele, ale i w ciele Violetty. Nic nie zdoła nas rozłączyć. Nasze serca złączył niewidzialny łańcuch. Ktoś skleił nas klejem. Klejem, który jest tak mocny jak nasz miłość.

-Violetta, nigdy się nie bój. A kiedy zwątpisz, masz mnie. Nawet nie wiesz jak się cieszę.
-León, wiem że jesteś tu. Stoisz przy mnie. Ale jesteś teraz. Co jeśli odejdziesz? Odsuniesz się ode mnie? Boję się. Bardzo.
-Ufasz mi?
-Tak.
-To przestań się bać. Obiecam ci, że nic nas nie rozłączy.


*Violetta*
León będzie najlepszym ojcem. Nasze dziecko. Nasze. Kocham je. Tak samo mocno jak Jego.
To on mnie właśnie pociesza, przytula. Teraz kiedy obiecał, że będzie przy mnie, nie boję się. Zawsze będę mogła się do niego przytulić. Jego ciepło mnie uspokaja. Znam dwie najszczęśliwsze osoby na świecie- to ja i León. Przyjaciele na pewno będą nas wspierać.

-León, dziękuję Ci.
-Za co?
-Za to, że jesteś. To mi wystarcza by być. Istnieć. Jesteś moim tlenem – nic nie odpowiedział, tylko mnie przytulił.
Po jego policzku spłynęła łza szczęścia. Płakaliśmy, ja, On i nasi przyjaciele. Nikt nie wstydził się łez. Czułam jak od środka moja pustka w sercu została wypełniona. Ciepło, które On mi dawał. Nasze dziecko.
Dziś jest dzień, który zapamiętam na wieki. To dziś León mi się oświadczył. To od dziś jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi. To od dziś świadomie może przyznać, że jest ojcem.

Do wieczora siedzieliśmy przy kominku. Wymyślaliśmy imiona dla małego nasionka, które jest we mnie. On co chwilę na mnie patrzył. Całował. Przytulał. Teraz mam pewność, że jesteśmy. Tak. My, to jest- ja, On i dziecko. Stworzymy prawdziwą rodzinę.


*León*
Wszyscy poszli do domu. Zostały tylko trzy osoby- ja, Vilu i nasz mały maluszek.

-Hej Maluszku – uśmiechnąłem się do brzucha Violetty.
-Skąd wiesz, że to będzie chłopiec?
-Nie wiem, ale chciałbym.
-A co jeśli urodzi się dziewczynka?
-Będę ją kochał tak samo mocno. Tak jak i ciebie – uśmiechnąłem się.

Umyliśmy się. Weszliśmy do sypialni. Położyliśmy się do łóżka. Mocno trzymałem ją za rękę. Głaskałem po brzuchu. Całowałem. Patrzyłem prosto w oczy. Violetta uśmiechała się. Co jakiś czas mówiła „Kocham Was” . Jestem dumnym ojcem. Jestem. Kocham. Żyję.

-Dziś był cudowny dzień – powiedziałem.
-Masz rację.
-Widzisz – spojrzałem na jej brzuch – tak się całuje – pocałowałem ukochaną.
-Ej! Leóś, nie przy dziecku – zaśmiała się.
-Kiedy jestem z tobą zatrzymuje się zegar... *
-Prawda... - dziś chyba po raz setny na jej delikatnej twarzy pojawił się uśmiech.

Odpowiedziałem tym samym, po czym złożyłem delikatnego całusa na jej ustach. Dzień przyniósł wiele wrażeń. Zmęczeni zasnęliśmy. Czułem jak od środka wypełnia mnie szczęście, miłość i ciepło. Myśl, że za osiem i pół miesiąca będę ojcem i niedługo weźmiemy ślub, sprawiała że czułem się niesamowicie. Wiedziałem też, że każdy kolejny dzień przyniesie następne niespodzianki. Lepsze czy gorsze. Będą dni, w których będę chciał przestać żyć. W taki dzień pomyśle o Niej i o naszym Maluszku.
Uśmiechnąłem się przez sen. Brunetka wtuliła się we mnie. Zasnęliśmy, ona kocha mnie a ja ją. Odwzajemniona miłość jest piękna...


*tekst z przepięknej piosenki „Nuestro Camino” w oryginale „Si estoy contigo se detiene el reloj...”

i nazwa mojego bloga :) dla spostrzegawczych <3


~~~~~~~
Taki mały prezent ode mnie dla wszystkich <3 Podobało się? ;* Mam nadzieję, że tak c:
Wesołych Świąt! Spełnienia marzeń i duuuuużo prezentów pod choinkę ;3
Może ktoś z was dostanie bilet na En Vivo? Meeega by było gdybym ja dostała ;p
Jeszcze raz Wesołych! Pozdro

xoxoxox

Berry ;****