KLIK
Słychać
głos w powietrzu mówiący "Nie oglądaj się za siebie, nie
masz gdzie"
Bo jeśli nie masz patrzeć w przeszłość, bo tam nic nie ma, to może masz na co patrzeć teraz. A co jeśli nie umiesz? Albo po prostu nie możesz? Nikt cię tego nie nauczył, bo nie masz żadnej bliskiej osoby? Albo może masz, ale nie wiesz? Nie wiesz, że ktoś cię kocha, że jesteś potrzebny. Nie umiesz zapomnieć o tym co było, zamknąć drzwi i wykrzyczeć "Dość!". Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Dla brunetki to bardzo trudne. Nie umiem zakończyć rozdziału w swoim nędznym życiu i zacząć nowy. Wie, że jest źle, ale jednak nie umie. Nie ma nikogo kto by jej pomógł. Wie, też, że nie ma najgorzej na świecie, choć ma źle. Czarna rzeczywistość. Codziennie robi to samo. Nie może spać, nie je, wypłakuje tony łez w poduszkę. Ona także myśli, myśli bardzo dużo, ale nic a nic z tego nie ma. Wtedy jest jeszcze gorzej. Dziewczyna nie myśli o tym co by było gdyby. Myśli, o tym co było i dlaczego tak jest. A jest tak, że została sama, znienawidzona przez ludzi, nie ma nic i nie ma nikogo. I to chyba jest najgorsze. Nie to, że nie wychodzi od paru lat z jedno pokojowego mieszkania. Nie ma przyjaciół. Rodziny. Ma wszystko i ma nic. Jest piękna, inteligentna, utalentowana, ale co jej do tego skoro nie ma nic? Jest niewinna, a cierpi. Każdy oddech boli, każda myśl boli. Życie boli. Wszystko się sypie. Brunetka nie daje rady.
Dawałaby, gdyby nie jej okrutna przeszłość. Patrzy w gwiazdy i pyta sama siebie, dlaczego to ona? Przecież jest niewinna. Wszyscy myślą, że to ona dokonała strasznego czynu. Tylko ona, "ofiara" i jedna osoba znają prawdę. Czasem wydaje jej się, że go słyszy. Przychodzi wieczorem i pociesza, szepcze że będzie dobrze, że wszystko się ułoży. Ona wtedy odpowiada, że jak ma się wszystko ułożyć skoro ona nie ma nic. Słyszy wtedy ciche westchnięcie. Dziewczyna zaczyna płakać, a on znika. I tak każdej nocy. Podczas nawiedzenia, gdy dziewczyna spojrzy w lustro jej oczy są czarne, twarz blada, usta wyschnięte, włosy czarne, a wzrok nie obecny. Zupełnie jakby się stawała duchem. Lecz pewnej nocy nie przyszedł, a raczej się nie pojawił. I już nigdy go nie widziała. Może to dlatego, że tamtej nocy gdy się nie pojawił postanowiła, że po sześciu latach opierania się o ścianę, bezsilności i płaczu, czas wyjść? Stwierdziła, że czas na to by zostawić to co było. Przecież życie nie na tym polega. Trzeba spadać długo, żeby się pozbierać. Ale jeśli możesz upaść zrób to. Zrób to, bo nie pożałujesz. A przynajmniej będziesz wiedzieć, że spróbowałaś. Tak, więc nasza bohaterka upadała bardzo długo, ale w końcu spotkała się z gruntem i podniosła. W sumie to raczej próbowała. Widocznie nie wylądowała na twardym kamieniu, tylko na ruchomych piaskach...
***
Dwudziesto dwu -latka po sześciu latach spędzonych w czterech ścianach w końcu wyszła na ulicę. Nie wiedziała gdzie iść, bo tak naprawdę nie miała gdzie.
Było późno, gdy szła chodnikiem. Co jakiś czas na uliczce ustawili lampy. Dawały słabe światło, ale wystarczało na tyle, by oświetlić chodnik. Dziewczyna podeszła do jednej z nich. Było to rzekomo miejsce zabójstwa. Usłyszała dziwny hałas. Dobiegał od strony krzaków. Zaniepokoiło ją to, szybko się odwróciła. Stali za nią... No, właśnie kim oni dla niej byli? Bo trochę wrogami, kiedyś przyjaciółmi. Brunetka doskonale ich znała, ale kiedy pomyślała, że parę lat temu byli jej przyjaciółmi, zrobiło jej się wręcz nie dobrze. Nie pojmowała jak mogła zaufać tak zakłamanym ludziom. Tylko on, ten jeden był prawdziwy. Odszedł, ale do nie dawna ją nawiedzał. Była to raczej jej podświadomość, która próbowała się ratować. I udało jej się, choć nie do końca, gdyby dziewczyna nie spotkała ich byłoby inaczej.
- Patrzcie! Zołza znowu odżyła! - zaśmiał się szyderczo Federico.
- Wiecie co?! Jesteście w wielkim błędzie! Ja nic nie zrobiłam! - odpowiedziała dziewczyna. - Chcę żyć normalnie. Ale wiecie co?! Nie da się! - nie skończyła, jeden z członków grupy jej przerwał.
- Tylko normalni ludzie, tacy jak my, żyją normalne! To proste! - wykrzyczała Francesca.
- Ja jestem normalna! To wy jesteście chorzy psychicznie! To wy! Przez was moje życie jest niczym! Tylko przez was! - brunetka rzuciła się na Francescę, dziewczynę która przekonała wszystkim, że ta brunetka zabiła Marco. Była zazdrosna. I z tej zazdrości sama go zabiła. Zabiła go, bo go pragnęła. Od zawsze ludzie mówili jej, że jest bez serca. Francesca umiała kłamać tak dobrze jak nikt. Właśnie dlatego, niegdyś jej najlepsza przyjaciółka uwierzyła jej. Poniosła tego konsekwencje. Tylko pytanie dlaczego życie tak się ułożyło?
Dla brunetki, uwięzionej od sześciu lat w jednym pokoju, nie było wyjścia w tej sytuacji. Rzuciła się na Francescę. Wiedziała, że jej życie już się posypało. Wolałaby gdyby posypało się do końca, by wszystko zostało zburzone i narodziło się na nowo. Zaczęła dusić czarnowłosą. Zadawała jej bolesne ciosy. Emocje wygrały. Francesca nie pozostawała dłużna. Brunetka uciekła, bała się. Kiedy znalazła się w domu i opatrzyła rany, wyjrzała przez okno. Na chodniku zobaczyła kałużę krwi. Usłyszała ten straszny sygnał karetki. Ten sam, który usłyszała sześć lat temu. Właśnie zrozumiała co zrobiła. Francesca może nie przeżyć tak jak Marco. Spojrzała na kalendarz. Luty, piątek, trzynastego. W ten sam dzień odszedł Marco. Od tamtego dnia wszystko zaczęło się komplikować. Przecież wczoraj postanowiła, że zacznie normalne życie. Wszystko się posypało i sypie się dalej. W końcu się rozsypie i nic nie zostanie. Przecież właśnie tego chciała. Ale nie chciała by ktoś umarł z jej winy. I tam razem to była prawda. Nie kłamstwo. Zaczęła sobie przypominać zdarzenia z przed kilku. Nigdy tego nie robiła. Chciała zapomnieć o nim. Nie powinna. Nie powinno się zapominać o tych, których się kocha. To właśnie jej podświadomość każdej nocy tworzyła obrazy, dźwięki. Wydawało się jej, że przychodzi. Czy gdyby chciała o nim zapomnieć jej umysł wymyślałby to wszystko? Zdecydowanie nie...
***
To było dokładnie sześć lat temu. Rok dwutysięczny ósmy. Uśmiechnięta szesnastolatka obudziła się, zjadła śniadanie. Gdyby wiedziała co ją spotka na pewno nie wychodziłaby z domu. Ale nie jest wróżką. Zamknęła drzwi na zamek, a klucze schowała do torebki. Pod jej domem spotkała Marco. Szli do szkoły. Rozmawiali o różnych rzeczach. Gdyby ktoś obcy usłyszałby rozmowę, pomyślałby że jest pozbawiona najmniejszego sensu. Dla nich każde słowo było skarbem. Marco spojrzał się w głębokie oczu brunetki i utonął. Utonął już na zawsze, bo przybiegła Francesca. Chłopak zamierzał powiedzieć brunetce, że od dawna coś do niej czuje. Niestety nie zauważyła Francesci. Powiedział to do brunetki w złym momencie. Młoda Restó zaczęła dusić, bić brunetkę. Marco stanął w obronie. Kazał uciekać swojej miłości. Niestety czarnowłosa nie dawała za wygraną. W końcu osiągnęła swój cel. Teraz był tylko jej. Martwe ciało Marco Tavelli' ego spoczywała w jej rękach. Przyjechała karetka, do dziś nie wiadomo kto ją wezwał. Zabrali bruneta. Po tygodniu odbył się pogrzeb. Miłość chłopaka widziała jak Francesca go rani. Gdy okazało się, że Marco nie żyje jej życie się zawaliło. Wszyscy przyjaciele odwrócili się od niej. Zostawili ją samą. Francesca okłamała ich. Powiedziała, że to ta poszkodowana zabiła Marco. Wszyscy oczywiście uwierzyli.
***
Historia miała się powtórzyć. Tylko tym razem będzie to tylko i wyłącznie wina brunetki. Jest tego świadoma. W pełni. Tak jak sześć lat temu zsunęła się po ścianie. Znienawidziła Francescę, ale wie dobrze że mogły być, tak jak kiedyś, najlepszymi przyjaciółkami. Teraz być może to nie możliwe.
Ktoś zapukał do jej drzwi. Otworzyła. Nie spodziewała się gościa, a raczej gości. Rzuciła się w ich ramiona. Razem płakali. Powiedzieli, że znają prawdę. Francesca, przed tym jak zabrała ją karetka, rzuciła hasła na wiatr. Brzmiały tak: "Ona", "To nie ona", "Ona nie zabiła", "Marco", "To ja", "Przepraszam". Zwinięci w kłębek na podłodze, leżeli i płakali. Wszyscy sobie wybaczali. Ich jedynym marzeniem byłoby Włoszka przeżyła.
***
Brunetka wstałą wcześniej niż wszyscy. Stwierdziła, że mogą to być ostatnie chwile jej przyjaciółki. Wsiadła w pierwszy lepszy tramwaj i pojechała do szpitala. Dowiedziała się, że Francesca właśnie jest operowana. Usiadła na krześle w poczekalni. Płakała. To wszystko nie ma sensu. Już tyle się nacierpiała. To wszystko jej wina. Gdyby wcześniej odebrała sobie życie, teraz nic by się nie stało. Jej oczy były bardzo spuchnięte. Cztery godziny płaczu zrobiły swoje. Poczuła jak ktoś ją obejmuje. Odwróciła się. To byli oni. Jej przyjaciele. Spróbowała posłać uśmiech, lecz jej usta odmówiły współpracy.
Z za drzwi ukazał się lekarz. Powiedział, że Francesca jest w bardzo ciężkim stanie, może nie dożyć jutra. Pozwolił by weszła tylko jedna osoba. Brunetka spojrzała na chłopaka Restó. Wiedziała, że ona nie jest godna by być może być ostatnią osobą, która dotknie ją żywą. Federico przecząco pokręcił głową. Kazali jej do niej iść. Brunetka zamknęła za sobą drzwi. Ukucnęła przy szpitalnym łóżku Francesci. Zalała się łzami. Delikatnie trzymała Francescę za rękę. Bała się, że gdyby chwyciła ją mocniej ciemnowłosa odeszłaby.
- To ty? - wyjąkała Francesca z trudem łapiąc oddech.
- Fran, to ja. Przepraszam za wszystko. Kochałaś Marco. Ja też, ale to wy jesteście sobie przeznaczeni. Przepraszam. - z moich oczu pociekły tysiące łez, bolały.
- To ja przepraszam, wszystko to moja wina. Gdyby nie ja wszystko byłoby dobrze. Byłybyśmy najlepszymi przyjaciółkami, a teraz nie ma nic.
Bo jeśli nie masz patrzeć w przeszłość, bo tam nic nie ma, to może masz na co patrzeć teraz. A co jeśli nie umiesz? Albo po prostu nie możesz? Nikt cię tego nie nauczył, bo nie masz żadnej bliskiej osoby? Albo może masz, ale nie wiesz? Nie wiesz, że ktoś cię kocha, że jesteś potrzebny. Nie umiesz zapomnieć o tym co było, zamknąć drzwi i wykrzyczeć "Dość!". Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Dla brunetki to bardzo trudne. Nie umiem zakończyć rozdziału w swoim nędznym życiu i zacząć nowy. Wie, że jest źle, ale jednak nie umie. Nie ma nikogo kto by jej pomógł. Wie, też, że nie ma najgorzej na świecie, choć ma źle. Czarna rzeczywistość. Codziennie robi to samo. Nie może spać, nie je, wypłakuje tony łez w poduszkę. Ona także myśli, myśli bardzo dużo, ale nic a nic z tego nie ma. Wtedy jest jeszcze gorzej. Dziewczyna nie myśli o tym co by było gdyby. Myśli, o tym co było i dlaczego tak jest. A jest tak, że została sama, znienawidzona przez ludzi, nie ma nic i nie ma nikogo. I to chyba jest najgorsze. Nie to, że nie wychodzi od paru lat z jedno pokojowego mieszkania. Nie ma przyjaciół. Rodziny. Ma wszystko i ma nic. Jest piękna, inteligentna, utalentowana, ale co jej do tego skoro nie ma nic? Jest niewinna, a cierpi. Każdy oddech boli, każda myśl boli. Życie boli. Wszystko się sypie. Brunetka nie daje rady.
Dawałaby, gdyby nie jej okrutna przeszłość. Patrzy w gwiazdy i pyta sama siebie, dlaczego to ona? Przecież jest niewinna. Wszyscy myślą, że to ona dokonała strasznego czynu. Tylko ona, "ofiara" i jedna osoba znają prawdę. Czasem wydaje jej się, że go słyszy. Przychodzi wieczorem i pociesza, szepcze że będzie dobrze, że wszystko się ułoży. Ona wtedy odpowiada, że jak ma się wszystko ułożyć skoro ona nie ma nic. Słyszy wtedy ciche westchnięcie. Dziewczyna zaczyna płakać, a on znika. I tak każdej nocy. Podczas nawiedzenia, gdy dziewczyna spojrzy w lustro jej oczy są czarne, twarz blada, usta wyschnięte, włosy czarne, a wzrok nie obecny. Zupełnie jakby się stawała duchem. Lecz pewnej nocy nie przyszedł, a raczej się nie pojawił. I już nigdy go nie widziała. Może to dlatego, że tamtej nocy gdy się nie pojawił postanowiła, że po sześciu latach opierania się o ścianę, bezsilności i płaczu, czas wyjść? Stwierdziła, że czas na to by zostawić to co było. Przecież życie nie na tym polega. Trzeba spadać długo, żeby się pozbierać. Ale jeśli możesz upaść zrób to. Zrób to, bo nie pożałujesz. A przynajmniej będziesz wiedzieć, że spróbowałaś. Tak, więc nasza bohaterka upadała bardzo długo, ale w końcu spotkała się z gruntem i podniosła. W sumie to raczej próbowała. Widocznie nie wylądowała na twardym kamieniu, tylko na ruchomych piaskach...
***
Dwudziesto dwu -latka po sześciu latach spędzonych w czterech ścianach w końcu wyszła na ulicę. Nie wiedziała gdzie iść, bo tak naprawdę nie miała gdzie.
Było późno, gdy szła chodnikiem. Co jakiś czas na uliczce ustawili lampy. Dawały słabe światło, ale wystarczało na tyle, by oświetlić chodnik. Dziewczyna podeszła do jednej z nich. Było to rzekomo miejsce zabójstwa. Usłyszała dziwny hałas. Dobiegał od strony krzaków. Zaniepokoiło ją to, szybko się odwróciła. Stali za nią... No, właśnie kim oni dla niej byli? Bo trochę wrogami, kiedyś przyjaciółmi. Brunetka doskonale ich znała, ale kiedy pomyślała, że parę lat temu byli jej przyjaciółmi, zrobiło jej się wręcz nie dobrze. Nie pojmowała jak mogła zaufać tak zakłamanym ludziom. Tylko on, ten jeden był prawdziwy. Odszedł, ale do nie dawna ją nawiedzał. Była to raczej jej podświadomość, która próbowała się ratować. I udało jej się, choć nie do końca, gdyby dziewczyna nie spotkała ich byłoby inaczej.
- Patrzcie! Zołza znowu odżyła! - zaśmiał się szyderczo Federico.
- Wiecie co?! Jesteście w wielkim błędzie! Ja nic nie zrobiłam! - odpowiedziała dziewczyna. - Chcę żyć normalnie. Ale wiecie co?! Nie da się! - nie skończyła, jeden z członków grupy jej przerwał.
- Tylko normalni ludzie, tacy jak my, żyją normalne! To proste! - wykrzyczała Francesca.
- Ja jestem normalna! To wy jesteście chorzy psychicznie! To wy! Przez was moje życie jest niczym! Tylko przez was! - brunetka rzuciła się na Francescę, dziewczynę która przekonała wszystkim, że ta brunetka zabiła Marco. Była zazdrosna. I z tej zazdrości sama go zabiła. Zabiła go, bo go pragnęła. Od zawsze ludzie mówili jej, że jest bez serca. Francesca umiała kłamać tak dobrze jak nikt. Właśnie dlatego, niegdyś jej najlepsza przyjaciółka uwierzyła jej. Poniosła tego konsekwencje. Tylko pytanie dlaczego życie tak się ułożyło?
Dla brunetki, uwięzionej od sześciu lat w jednym pokoju, nie było wyjścia w tej sytuacji. Rzuciła się na Francescę. Wiedziała, że jej życie już się posypało. Wolałaby gdyby posypało się do końca, by wszystko zostało zburzone i narodziło się na nowo. Zaczęła dusić czarnowłosą. Zadawała jej bolesne ciosy. Emocje wygrały. Francesca nie pozostawała dłużna. Brunetka uciekła, bała się. Kiedy znalazła się w domu i opatrzyła rany, wyjrzała przez okno. Na chodniku zobaczyła kałużę krwi. Usłyszała ten straszny sygnał karetki. Ten sam, który usłyszała sześć lat temu. Właśnie zrozumiała co zrobiła. Francesca może nie przeżyć tak jak Marco. Spojrzała na kalendarz. Luty, piątek, trzynastego. W ten sam dzień odszedł Marco. Od tamtego dnia wszystko zaczęło się komplikować. Przecież wczoraj postanowiła, że zacznie normalne życie. Wszystko się posypało i sypie się dalej. W końcu się rozsypie i nic nie zostanie. Przecież właśnie tego chciała. Ale nie chciała by ktoś umarł z jej winy. I tam razem to była prawda. Nie kłamstwo. Zaczęła sobie przypominać zdarzenia z przed kilku. Nigdy tego nie robiła. Chciała zapomnieć o nim. Nie powinna. Nie powinno się zapominać o tych, których się kocha. To właśnie jej podświadomość każdej nocy tworzyła obrazy, dźwięki. Wydawało się jej, że przychodzi. Czy gdyby chciała o nim zapomnieć jej umysł wymyślałby to wszystko? Zdecydowanie nie...
***
To było dokładnie sześć lat temu. Rok dwutysięczny ósmy. Uśmiechnięta szesnastolatka obudziła się, zjadła śniadanie. Gdyby wiedziała co ją spotka na pewno nie wychodziłaby z domu. Ale nie jest wróżką. Zamknęła drzwi na zamek, a klucze schowała do torebki. Pod jej domem spotkała Marco. Szli do szkoły. Rozmawiali o różnych rzeczach. Gdyby ktoś obcy usłyszałby rozmowę, pomyślałby że jest pozbawiona najmniejszego sensu. Dla nich każde słowo było skarbem. Marco spojrzał się w głębokie oczu brunetki i utonął. Utonął już na zawsze, bo przybiegła Francesca. Chłopak zamierzał powiedzieć brunetce, że od dawna coś do niej czuje. Niestety nie zauważyła Francesci. Powiedział to do brunetki w złym momencie. Młoda Restó zaczęła dusić, bić brunetkę. Marco stanął w obronie. Kazał uciekać swojej miłości. Niestety czarnowłosa nie dawała za wygraną. W końcu osiągnęła swój cel. Teraz był tylko jej. Martwe ciało Marco Tavelli' ego spoczywała w jej rękach. Przyjechała karetka, do dziś nie wiadomo kto ją wezwał. Zabrali bruneta. Po tygodniu odbył się pogrzeb. Miłość chłopaka widziała jak Francesca go rani. Gdy okazało się, że Marco nie żyje jej życie się zawaliło. Wszyscy przyjaciele odwrócili się od niej. Zostawili ją samą. Francesca okłamała ich. Powiedziała, że to ta poszkodowana zabiła Marco. Wszyscy oczywiście uwierzyli.
***
Historia miała się powtórzyć. Tylko tym razem będzie to tylko i wyłącznie wina brunetki. Jest tego świadoma. W pełni. Tak jak sześć lat temu zsunęła się po ścianie. Znienawidziła Francescę, ale wie dobrze że mogły być, tak jak kiedyś, najlepszymi przyjaciółkami. Teraz być może to nie możliwe.
Ktoś zapukał do jej drzwi. Otworzyła. Nie spodziewała się gościa, a raczej gości. Rzuciła się w ich ramiona. Razem płakali. Powiedzieli, że znają prawdę. Francesca, przed tym jak zabrała ją karetka, rzuciła hasła na wiatr. Brzmiały tak: "Ona", "To nie ona", "Ona nie zabiła", "Marco", "To ja", "Przepraszam". Zwinięci w kłębek na podłodze, leżeli i płakali. Wszyscy sobie wybaczali. Ich jedynym marzeniem byłoby Włoszka przeżyła.
***
Brunetka wstałą wcześniej niż wszyscy. Stwierdziła, że mogą to być ostatnie chwile jej przyjaciółki. Wsiadła w pierwszy lepszy tramwaj i pojechała do szpitala. Dowiedziała się, że Francesca właśnie jest operowana. Usiadła na krześle w poczekalni. Płakała. To wszystko nie ma sensu. Już tyle się nacierpiała. To wszystko jej wina. Gdyby wcześniej odebrała sobie życie, teraz nic by się nie stało. Jej oczy były bardzo spuchnięte. Cztery godziny płaczu zrobiły swoje. Poczuła jak ktoś ją obejmuje. Odwróciła się. To byli oni. Jej przyjaciele. Spróbowała posłać uśmiech, lecz jej usta odmówiły współpracy.
Z za drzwi ukazał się lekarz. Powiedział, że Francesca jest w bardzo ciężkim stanie, może nie dożyć jutra. Pozwolił by weszła tylko jedna osoba. Brunetka spojrzała na chłopaka Restó. Wiedziała, że ona nie jest godna by być może być ostatnią osobą, która dotknie ją żywą. Federico przecząco pokręcił głową. Kazali jej do niej iść. Brunetka zamknęła za sobą drzwi. Ukucnęła przy szpitalnym łóżku Francesci. Zalała się łzami. Delikatnie trzymała Francescę za rękę. Bała się, że gdyby chwyciła ją mocniej ciemnowłosa odeszłaby.
- To ty? - wyjąkała Francesca z trudem łapiąc oddech.
- Fran, to ja. Przepraszam za wszystko. Kochałaś Marco. Ja też, ale to wy jesteście sobie przeznaczeni. Przepraszam. - z moich oczu pociekły tysiące łez, bolały.
- To ja przepraszam, wszystko to moja wina. Gdyby nie ja wszystko byłoby dobrze. Byłybyśmy najlepszymi przyjaciółkami, a teraz nie ma nic.
- Dla
mnie zawsze byłaś najlepszą przyjaciółką. Zawsze. - mocniej
chwyciłam jej rękę.
- Ty też. Jeśli umrę poradzisz sobie, ułożysz swoje życie na nowo. - traciła oddech. - Przepraszam. Za wszystko. - lekko uścisnęła rękę brunetki. - Zaraz umrę. Marco jest twój...
- Fran! Nie! - wykrzyczała. Spojrzała na monitor jednej z maszyn. Kreska była prosta. Francesca Restó nie żyje i to przez jej głupotę. - Nie! - krzyknęła najgłośniej jak potrafiła. Tak jak gdyby myślała, że to przywróci Francescę do życia.
Ostatecznie pożegnała się z przyjaciółką. Odgarnęła czarny pukiel włosów z czoła Włoszki. Uścisnęła jej bladą dłoń. Okryli ją płachtą i zanieśli gdzieś, nie wiadomo gdzie. Francesca kazała swojej przyjaciółce poukładać życie, ale kiedy brakuje jednego klocka wszystko się wali.
***
Tydzień później odbył się pogrzeb. Przyjaciele wspierali brunetkę w tak ciężkiej chwili. Ale co da wsparcie w takiej sytuacji? Tylko świadomość, że ma się przyjaciół nic więcej. Dziewczyna pogrążona w żałobie wraz ze swoją przyjaciółką siedział w pokoju brunetki. Płakały. Nagle okno otworzyło się z wielkim impetem. Doniczka spadła, a zasłony rozsunęły się. Do pokoju wpadło fioletowe światło .Zdecydowanie to nie mogło być światło słoneczne. Obydwie dziewczyny mogły je zobaczyć. Czuły czyjąś obecność, ale nikogo nie widziały. Nagle usłyszały dwa głosy...
- Fran? Marco? - spytała Natalia.
- Tak. - odpowiedziały głosy tak podobne do ich przyjaciół jak dwie krople wody. Przenikały wszystkie przedmioty, nawet ciała dziewczyn. Dwie przyjaciółki nie bały się. Coś im mówiło, że to duchy, dobre duchy.
- Przecież wy nie żyjecie. Jesteście zakopani parę metrów pod ziemią. - odezwała się najlepsza przyjaciółka Restó.
- Nie ma nas na tym świecie, żyjemy w innym. Tam nie ma cierpienia. Nie ma bólu. - odpowiedział głos. Dziewczyny aż się zatrzęsły.
- Fran, Marco. Wróćcie do nas. Tęsknimy. Codziennie wylewamy tysiące łez. - w tak samo dziwny sposób jak okno się otwarło to i w taki sam sposób zostało zamknięte. Nie było już niebieskiego światła. Zostało tylko zrzucona doniczka z parapetu.
***
Brunetka dokonała wyboru. Jeśli w tamtym świecie nie ma bólu, ani cierpienia musi się tam znaleźć. Musi być koło Francesci i Marco.
- Ty też. Jeśli umrę poradzisz sobie, ułożysz swoje życie na nowo. - traciła oddech. - Przepraszam. Za wszystko. - lekko uścisnęła rękę brunetki. - Zaraz umrę. Marco jest twój...
- Fran! Nie! - wykrzyczała. Spojrzała na monitor jednej z maszyn. Kreska była prosta. Francesca Restó nie żyje i to przez jej głupotę. - Nie! - krzyknęła najgłośniej jak potrafiła. Tak jak gdyby myślała, że to przywróci Francescę do życia.
Ostatecznie pożegnała się z przyjaciółką. Odgarnęła czarny pukiel włosów z czoła Włoszki. Uścisnęła jej bladą dłoń. Okryli ją płachtą i zanieśli gdzieś, nie wiadomo gdzie. Francesca kazała swojej przyjaciółce poukładać życie, ale kiedy brakuje jednego klocka wszystko się wali.
***
Tydzień później odbył się pogrzeb. Przyjaciele wspierali brunetkę w tak ciężkiej chwili. Ale co da wsparcie w takiej sytuacji? Tylko świadomość, że ma się przyjaciół nic więcej. Dziewczyna pogrążona w żałobie wraz ze swoją przyjaciółką siedział w pokoju brunetki. Płakały. Nagle okno otworzyło się z wielkim impetem. Doniczka spadła, a zasłony rozsunęły się. Do pokoju wpadło fioletowe światło .Zdecydowanie to nie mogło być światło słoneczne. Obydwie dziewczyny mogły je zobaczyć. Czuły czyjąś obecność, ale nikogo nie widziały. Nagle usłyszały dwa głosy...
- Fran? Marco? - spytała Natalia.
- Tak. - odpowiedziały głosy tak podobne do ich przyjaciół jak dwie krople wody. Przenikały wszystkie przedmioty, nawet ciała dziewczyn. Dwie przyjaciółki nie bały się. Coś im mówiło, że to duchy, dobre duchy.
- Przecież wy nie żyjecie. Jesteście zakopani parę metrów pod ziemią. - odezwała się najlepsza przyjaciółka Restó.
- Nie ma nas na tym świecie, żyjemy w innym. Tam nie ma cierpienia. Nie ma bólu. - odpowiedział głos. Dziewczyny aż się zatrzęsły.
- Fran, Marco. Wróćcie do nas. Tęsknimy. Codziennie wylewamy tysiące łez. - w tak samo dziwny sposób jak okno się otwarło to i w taki sam sposób zostało zamknięte. Nie było już niebieskiego światła. Zostało tylko zrzucona doniczka z parapetu.
***
Brunetka dokonała wyboru. Jeśli w tamtym świecie nie ma bólu, ani cierpienia musi się tam znaleźć. Musi być koło Francesci i Marco.
Wzięła
żyletkę i zaczęłą nacinać rany na swoich rękach. Nie czuła
bólu. Była szczęśliwa. Wiedziała, że za nie całe pięć minut
znajdzie się w tym świecie. W krainie aniołów, tam nie ma bólu.
Brunetka wykrwawiła się na śmierć. Nastepnego dnia przyszedł
León. Drzwi nie były zamknięte, więc wszedł bez problemu. Kiedy
zobaczył martwe ciało w zaschniętej kałuży krwi zaczął płakać.
Jak małe dziecko. Zadzwonił do przyjaciół. Nie mogli uwierzyć w
to co się stało. Najpierw Marco, potem Francesca, a teraz ona. Pięć
dni później ciało młodej dziewczyny znalazło się pod ziemią.
Kiedy Natalia opowiedziała im o niesamowitym spotkaniu od razu
uwierzyli.
***
Na nagrobku wygrawerowali napis "Samobójcy to aniołowie, którzy nie dali rady życiu. Są niewinny." oraz "Camila Torres, Rest In Peace" co oznacza "Spoczywaj w pokoju"...
***
Violetta Verdas zamknęła swojego laptopa. Była bardzo dumna ze swojego dzieła. Niedługo ma wydać nową książkę. Będzie to druga część "Czarnych Aniołów". Postanowiła, że to będzie ostatni rozdział.
- Leóś, chcesz przeczytać? - spytała swojego męża.
- Nie. - odpowiedział szorstko.
- Co się stało? - spytała zaniepokojona brunetka.
- Camila nie żyje.
*****
Taki tam OS, który zajął 3. miejsce w konkursie u Axi Verdas Tavelli. Kocham i dziękuję ;***
Dla mnie nie zasługuje na podium, ale czymś muszę zapchać bloga? C'nie? ;P
No i rozdział pewnie w sobotę, ale będzie w niedzielę xd [moja logika xd]
Kończę ♥
***
Na nagrobku wygrawerowali napis "Samobójcy to aniołowie, którzy nie dali rady życiu. Są niewinny." oraz "Camila Torres, Rest In Peace" co oznacza "Spoczywaj w pokoju"...
***
Violetta Verdas zamknęła swojego laptopa. Była bardzo dumna ze swojego dzieła. Niedługo ma wydać nową książkę. Będzie to druga część "Czarnych Aniołów". Postanowiła, że to będzie ostatni rozdział.
- Leóś, chcesz przeczytać? - spytała swojego męża.
- Nie. - odpowiedział szorstko.
- Co się stało? - spytała zaniepokojona brunetka.
- Camila nie żyje.
*****
Taki tam OS, który zajął 3. miejsce w konkursie u Axi Verdas Tavelli. Kocham i dziękuję ;***
Dla mnie nie zasługuje na podium, ale czymś muszę zapchać bloga? C'nie? ;P
No i rozdział pewnie w sobotę, ale będzie w niedzielę xd [moja logika xd]
Kończę ♥
Cudowne. *-*
OdpowiedzUsuńPo prostu brak słów ^.^
Piszesz pięknie ;*
Mówiłam ci że idę spać, a tymczasem czytam -,- Nie mogę zasnąć ;p
00:31 czekam na rozdział ;***
Te nasze pierwsze. komy na blogu ^.^
Dziś porozmawiamy? ;D.
Eh... Jesscze tylko tydzień ferii mam ;c
Mówię ci że umiesz pisać ! Talent na sto dwa xD
no to ten.. yyy... Muuszę się cb poradzić w bardzo ważnej sprawie xD.
00:34 Te Besty ;333
Nwm -,- co ja ci tu wypisuje?! ;p
Tymczasem ty. sb smacznie śpisz, a ja?
I co z naszym filmem? :D
00:36 W środę już wyjeżdżam ;c xd
Dobrze dobrze już ;33
idem spać? chyba nie zasnę ;c
ale chcę mieeć TEN piękny sen <33
tak więc no ... ten... yy...
Dobranoc ... gwiazdko ;**
Kocham cię ;**
;p